Umarłem. Nie żyję.
To znaczy, on nie żyje.
To ścierwo. Ten żałosny idiota.
Ten... ja.
Ale Ja powstaję jak Feniks z popiołów.
Obmywam twarz łzami cierpienia.
Obmywam ręce łzami rozpaczy.
Jego łzami.
I zaczynam nowe życie.
Bez miłości, bez przyjaciół, bez ludzi.
Wypełnione jednym. Nienawiścią.
Nienawiścią w najczystszej i świętej formie.
Nienawiścią do siebie.
I już nie ma łez.
Bo nie czuję, nie myślę, nie widzę, nie słyszę, nie mówię.
Tylko walczę.
Wiem, że przegram, ale walczę.
Wiem, że umrę, ale walczę.
Bo bez walki nie istnieję.
Walcze ze sobą o własne przetrwanie.