Samotność i pustka
nadeszły nie wiem skąd.
Wtargnęły w moją egzystencję,
nieproszeni i niechciani goście,
drążą mnie od wewnątrz,
nie pozwalają wyrwać się
z błędnego koła
perpetuum mobile.
Żyję wśród ludzi
i jestem samotny.
Zaspokajam zmysły,
a wciąż jestem pusty.
Przyjaciele odeszli
zabierając ze sobą
resztki mojego szczęścia,
pozostawiając pustkę,
czarną dziurę
ssącą wszystko,
pochłaniającą moją energię
i nie dającą nic w zamian.
Studnia bez dna
w miejscu serca.
Wszystko zostaje bez odzewu,
jak kamień wrzucony w otchłań.
A ona wciąż ssie.
Zapadam się coraz głębiej,
imploduję we własną pustkę.
Niewiele mi już zostało.
Rozpaczliwe próby
uchwycenia egzystencji.
Palce ześlizgują się,
zapadam w niebyt.
Ale to nie jest
upragniona nirwana.
Ta otchłań mnie przeraża.
Chcę zostać tutaj,
ale nikt nie chce
chwycić mojej ręki
agonalnie zaciskającej palce.
Wciąż się ześlizguję.
Fałszywi przyjaciele,
niedoszli przyjaciele,
byli przyjaciele,
to wszystko nie wystarczy.
Imploduję w pustkę.
Nikt już nie zdąży
podać mi ręki.
A może zawsze
było za późno...
?